W grudniu 2020 roku, decyzją Sądu Rejonowego dla Warszawy Woli w Warszawie, zakończył się proces dotyczący zdarzenia, do którego doszło ponad 5 lat wcześniej, 18 lipca 2015 roku. Przyznane zostało odszkodowanie za nietypowy wypadek podczas zakupów w jednym z supermarketów dużej zagranicznej sieci. Klientka zraniła się w nogę nożem, którego całe ostrze wystawało na sztorc ze sklepowego wózka z towarami. Nóż w wózku leżał bez opakowania. Błąd ludzki pracowników sklepu…
– To miały być szybkie zakupy w letnie sobotnie popołudnie – wspomina poszkodowana. – Podjechaliśmy pod sklep całą rodziną. Mąż z córkami został w aucie, a ja weszłam do środka głównie po wodę mineralną, gdyż to był bardzo ciepły dzień. Ubrana byłam w sandałki i w sukienkę przed kolana. Gdy już kierowałam się w stronę kas, podeszłam na chwilę do jednego z regałów. Stał przy nim sklepowy wózek, wypełniony przecenionymi towarami. Wykonując zwrot ciała przy tym wózku nagle poczułam ból i ciepło zalewające lewą nogę. Spojrzałam w dół i z przerażeniem zobaczyłam, że mam rozpłatane ciało pod kolanem i z głębokiej rany leje się krew, spływając do buta. Zaczęłam krzyczeć z bólu i przerażenia, jednocześnie rozglądając się, by znaleźć przyczynę tego, co się stało. Zobaczyłam, że z wózka wystaje na sztorc długie ostrze noża.
Kobiecie rzucili się na pomoc klienci oraz pracownicy sklepu.
– Okazało się, że w sklepie nie ma apteczki, krew jeden z klientów tamował chusteczkami higienicznymi, a pracownicy sklepu z zaplecza przynieśli twarde, zielone jednorazowe ręczniki, które spotkać można w WC do wycierania rąk – relacjonuje poszkodowana. – Potem w swoich oświadczeniach podali, że moja rana nie krwawiła… Ze sklepu do wezwanej karetki wynieśli mnie ratownicy medyczni z pogotowia. Noga musiała zostać prześwietlona, by sprawdzić czy w ranie nie ma odłamków ceramicznego ostrza, ze względu na to, że było wyszczerbione. Założono mi 16 szwów.
Po powrocie do domu zaczął się ciężki okres. Niemożliwość pracy, problem z chodzeniem, z wykonywaniem codziennych czynności i obowiązków, zaprzestanie aktywności fizycznej. Zmarnowany urlop. Najpierw ból i puchnięcie rany, potem duża trwała blizna i zniekształcenie kolana, a także następstwa psychologiczne.
– To, że ze sklepu, w którym często robiłam zakupy trafiłam ranna do szpitala, było dla mnie szokiem – wyznaje poszkodowana. – Tym większym, gdy pomyślałam, że na zakupy miała iść ze mną córka i to ona mogła zostać ranna, być może jeszcze gorzej ode mnie. Zaczęłam bać się chodzić na zakupy, a sklepy tej sieci ja i moi najbliżsi omijamy od czasu wypadku, czyli już od ponad 5 lat. Zaczęłam bać się też o swoje dzieci, bo doświadczyłam, że w znanym i pozornie bezpiecznym miejscu nagle może coś się stać.
Co ciekawe, w sklepie w którym miało miejsce opisywane zdarzenie z nożem, 5 lat wcześniej już doszło do głośnego wypadku. Poszkodowane w nim było dziecko, a wysokie odszkodowanie – decyzją sądu – musiał wypłacić producent wadliwie zabezpieczonego towaru.
– W dzień wypadku zadzwoniła do mnie przedstawicielka sieci i zaczęła mówić, że „to straszne, że akurat…” Myślałam, że chodzi jej o to, że przytrafiło się to akurat mnie, która z siecią służbowo współpracuje, ale ona dokończyła „… w tym sklepie, w którym już był wypadek”. No cóż, Polak i po szkodzie głupi! – opowiada poszkodowana. – Ja jednak miałam zamiar działać dalej mądrze nie głupio, stąd od razu po wypadku skontaktowałam się z Centrum Dochodzenia Odszkodowań „MARSHALL” Sp. z o.o., z którym też miałam przyjemność wcześniej współpracować. Miałam szczęście, że już kilka dni po wypadku mogłam osobiście spotkać się w swoim mieście z przedstawiciele spółki. Zdecydowali, że zajmą się moją sprawą i ruszyła machina, która po prawie 5,5 roku doprowadziła do pozytywnego finału – korzystnego dla mnie wyroku sądu i wypłaty satysfakcjonującego mnie odszkodowania przez ubezpieczyciela sieci sklepów. Było to w sumie 18 tysięcy złotych. Nastawiłam się na cierpliwe oczekiwanie na finał sprawy i bez problemu, z profesjonalnym wsparciem, doczekałam się!
LC